Wczesnym rankiem 10 maja 1978 roku parę minut po ósmej rano, Jan Wolski jechał wozem konnym z sąsiedniego pegeeru drogą leśną w pobliżu swojej wioski.
Nagle ujrzał idących przed nim drogą dwóch małych ludzików (około 1.4 do 1.5 metra wysokich), ubranych w obcisłe czarne kombinezony z kapturami, idących tą samą drogą. Poruszali się oni w dziwnie niezgrabny sposób, utrzymując swoje nogi w rozkroku.
Kiedy Wolski zaczął ich wyprzedzać, wskoczyli oni z obu stron na jego furmankę. To Wolskiego nie zdziwiło, bo taki był miejscowy zwyczaj. Zaskoczony był zaś ich niespodziewaną zwinnością. W tym momencie wóz doznał szarpnięcia w sposób zwiastujący nieproporcjonalnie duże zwiększenie ładunku. Siedząc po obu stronach Wolskiego, żywo dyskutowali z sobą jakiś problem, używając “diabelskiego” typu języka, składającego się z wielu ostrych i piskliwych dźwięków podobnych do gruchania gołębi i chichotów hieny. To wzbudziło w nim podejrzenia iż nie są oni ludźmi.
” Popatrzałem na nich z boku – mówił Wolski. – Dziwne to było jakieś, ubrane w czarniawe stroje, obcisłe, tylko dłonie mieli gołe, i twarze, ale byli jacyś tacy ciemnooliwkowi na gębie. Myślałem, że to może Chińczyki, ale o nic nie pytałem. Nogi im zwisały z wozu i widać było, że mieli dziwne buty, tego samego koloru co reszta ubrania, ale z przodu kończyły się one rozszerzeniem w kształcie płetw. Pomiędzy palcami dłoni też mieli takie małe błony – od nasady palców do końca pierwszego stawu. Nic zrozumiałego nie było od nich słychać… Mówili coś, a raczej “świergotali” między sobą .”
Kiedy po około trzystu metrach w końcu furmanka wyjechała na małą leśną polankę, Wolski zauważył przed ścianą drzew niezwykły srebrzysty wehikuł zawiśnięty około 4 do 5 metrów ponad powierzchnią ziemi.
– Duży był jak pół autobusu, i biały. Po bokach miał po dwa kręgi poziome, podobne do “przetaków”, z których wystawały jakby dwa słupy wirującej tęczowej poświaty, ruszające się w górę i w dół. Na środku bocznej ściany widniał otwór wejściowy, z którego wyglądało jeszcze dwóch takich “potworków “. Wehikuł posiadał kształt małej prostokątnej chatki z dachem opisywanym przez Wolskiego “jak u stodoły”.
Fot. 1 . Włodzimierz S. z “Warszawskiego Kuriera Telewizyjnego” przesłuchuje Jana Wolskiego 29.08.1981 r.
Jego korpus z grubsza przypominał dwu-rotorowy helikopter. Wehikuł nie posiadał okien, a jedynie otwarte drzwi położone na środku przedniej ściany. Framuga tych drzwi ujawniła grubość ścianek wehikułu ocenianą na około 20 cm . UFO nie posiadało żadnego kołnierza, skrzydeł, nóg czy kół. Jedynymi elementami wystającymi z jego korpusu były cztery beczko-kształtne urządzenia ustawione w każdym narożu. Z każdej z tych czterech “beczek” odchodziła ku ziemi czarna, wirująca, pionowa forma opisywana przez Wolskiego jako “wiertło”. “Wiertła” te sprawiały wrażenie wykonanych z czarnej materii stałej. Wszystkie cztery “wiertła” wirowały ogromnie szybko, chociaż nie powodowały one żadnego zauważalnego ruchu powietrza. Podczas wirowania wydawały słaby dźwięk buczący, nieco zbliżony do dźwięku wydawanego przez trzmiela. Nie było w nim żadnych okien.
Z drzwi tego pojazdu obniżyła się mała platforma przymocowana do czterech lin. Nagle stanął na niej ktoś ” i przyjaznym gestem zaprosił do środka ” – opowiada Wolski. Platforma dawała się odczuć jako sztywna i zdumiewająco pewna pod stopami, chociaż wyglądała ona niestabilnie i delikatnie. Błyskawicznie wydźwignęła ona Wolskiego z jednym humanoidem do wehikułu, gdzie oczekiwało już na nich dalszych dwóch humanoidów. Czwarty z nich dołączył do reszty po drugim obniżeniu się platformy. Wehikuł ten posiadał więc czterech członków załogi.
Jan Wolski ze swojego pobytu w statku Obcych zapamiętał kilka rzeczy. Wewnątrz wehikułu znajdował się pojedynczy prostokątny pokój. Jego ściany były całkowicie nieprzepuszczalne dla światła. Nie było też żadnego okna. Stąd jedynym źródłem oświetlenia był otwór drzwiowy. Było ciemno, światło padało tylko przez otwarte drzwi. Drzwi były zawinięte w rodzaj pionowej tuby znajdującej się po ich lewej framudze. Podłoga, ściany, i płaski sufit wyglądały jak odlane z twardego w dotyku materiału podobnego do szkła. Pokój był pusty, bez żadnych mebli, zawierał jedynie pod czterema ścianami małe czarne ławeczki wysokie na jakieś 60 cm przymocowane do ściany linkami (po dwie linki na jedno siedzenie). W jednej ze ścian były dwa małe otwory, w których jeden z osobników manipulował czarną pałeczką. W kabinie nie spostrzegł żadnych przełączników, wskaźników albo lampek kontrolnych. Koło wejścia leżało kilkanaście żywych ptaków: wron, kawek. Sufit był półokrągły i wzdłuż niego – od jednej ściany do drugiej – biegła czarna “rura”.